Amerykańscy intelektualiści przedstawiają dżihad jako "wewnętrzną walkę" i "dążenie do doskonałości", a tych, którzy uważają inaczej, mają za oszołomów. Ale dżihad to święta wojna przeciwko niewiernym, i nikt tego nie zmieni - pisze Daniel Pipes.
Wiosną tego roku kadra Harvard College poprosiła jednego ze słuchaczy, kończącego właśnie studia Zayeda Yasina, o wygłoszenie przemowy podczas czerwcowej ceremonii wręczenia dyplomów. Kiedy ogłoszono tytuł jego referatu - "Mój amerykański dżihad" - pojawiły się naturalne w tej sytuacji wątpliwości. Dlaczego, pytano, Harvard pragnie promować ideę dżihadu, czyli "świętej wojny", zaledwie kilka miesięcy po tym, jak tysiące Amerykanów straciło życie w wyniku dżihadu prowadzonego przez dziewiętnastu porywaczy-samobójców, działających w imię islamu? Yasin, były przewodniczący Harwardzkiego Stowarzyszenia Islamskiego, miał gotową odpowiedź. - Łączenie dżihadu z wojną - przekonywał - świadczy o niezrozumieniu istoty tego pojęcia. W tradycji muzułmańskiej dżihad oznacza usilne staranie się, by działać właściwie. W samej przemowie Yasin rozwinął tę myśl: Dżihad w swej najprawdziwszej i najczystszej formie - do której dążą wszyscy muzułmanie - to niezłomne postanowienie, by postępować słusznie i sprawiedliwie, nawet wbrew osobistym interesom. To walka jednostki o moralność własnego działania. Szczególnie dziś rozgrywa się ona na wielu płaszczyznach: samooczyszczenia i świadomości, służby publicznej i sprawiedliwości społecznej. Ludzie prowadzą ją na całym świecie niezależnie od wieku, koloru skóry i przekonań.
Fałszywy obraz jednego słowa
Czyżby było tak naprawdę? Oczywiście Yasin nie jest badaczem islamu, nie jest nim też harwardzki dziekan Michael Shinagel, który z entuzjazmem powitał przemyślane wystąpienie studenta. Jednak ich wypowiedzi precyzyjnie odzwierciedlały konsensus panujący wśród specjalistów od islamu. Tak na przykład David Little, profesor religioznawstwa i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda, oświadczył po zamachach z 11 września, że dżihad nie oznacza prawa do zabijania, a dla Davida Mittena, profesora sztuki klasycznej i archeologii, a także opiekuna naukowego Harwardzkiego Stowarzyszenia Islamskiego, prawdziwy dżihad to bezustanna walka muzułmanów o to, by pokonać własne niskie instynkty, podążać drogą Boga i czynić dobro w społeczeństwie. W podobnym duchu profesor historii Roy Mottahedeh zapewniał, że większość wykształconych myślicieli muzułmańskich, powołując się na niekwestionowane autorytety naukowe, obstaje przy rozumieniu dżihadu jako walki bez broni.
Uczeni z Harvardu nie są w tym poglądzie osamotnieni. Prawdą jest, że każdy, kto chciałby dowiedzieć się czegoś o fundamentalnym dla islamu pojęciu, jakim jest dżihad, otrzymałby niemal identyczne wskazówki od wszystkich przedstawicieli amerykańskich środowisk naukowych.
Z wypowiedzi ponad dwudziestu specjalistów, które przeanalizowałem, wyłania się kilka wzajemnie powiązanych motywów. Tylko cztery osoby z tego grona przyznają, że w skład pojęcia dżihadu wchodzi jakikolwiek komponent walki zbrojnej, a i ci eksperci podkreślają, że komponent ten ma charakter czysto obronny.
Ale jeszcze większa liczba specjalistów - dziewięć spośród osób, które uwzględniały mój przegląd - zaprzecza, by dżihad miał jakiekolwiek odniesienia do walki zbrojnej. Joe Elder, profesor socjologii z University of Wisconsin, uważa dżihad, który oznacza świętą wojnę, za grube nieporozumienie. W rzeczywistości - wyjaśnia - jest to walka religijna, która w większym stopniu odzwierciedla wewnętrzne, osobiste rozterki duchowe. Zaś Farid Eseck, profesor islamistyki z Auburn Seminary w Nowym Jorku, powiedział nawet, że dżihad to sprzeciw wobec apartheidu oraz działalność na rzecz praw kobiet.
Są wreszcie akademicy, którzy koncentrują się na koncepcji dżihadu jako samooczyszczenia, a następnie nadają mu charakter uniwersalny. Dla Bruce'a Lawrence'a, wybitnego profesora islamistyki z Duke University, dżihad jest pojęciem bardzo elastycznym (bycie lepszym studentem, lepszym współpracownikiem, lepszym partnerem w biznesie. A przede wszystkim, panowanie nad własnym gniewem), a co więcej, niemuzułmanie też powinni rozwijać w sobie (…) cnotę obywatelską znaną jako dżihad: Dżihad, który byłby prawdziwą walką z własną krótkowzrocznością i zaniedbaniami, a także z ludźmi z zewnątrz, którzy potępiają nas lub nienawidzą za to, co robimy, nie za to, kim jesteśmy.
Cel polityczny, nie religijny
I tak wracamy w tym momencie do tezy mówcy z Har-vardu, który starał się przekonać słuchaczy, że dżihad jest czymś, co wszyscy Amerykanie powinni podziwiać.
Nietrudno wskazać, w którym miejscu uczonych zawodzi ich zbiorowa mądrość. Otóż ta mądrość sugeruje, jakoby Osama ben Laden nie wiedział, co mówi, kiedy ogłaszał kilka lat temu świętą wojnę przeciwko Stanom Zjednoczonym, a następnie mordował Amerykanów w Somalii, w ambasadach USA we wschodniej Afryce, w Adenie i wreszcie 11 września 2001. Ta mądrość implikuje, że nazwy organizacji zawierające słowo dżihad, takich jak palestyński Islamski Dżihad czy też własnego ugrupowania Osamy ben Ladena "Międzynarodowego Frontu Islamskiego do walki [dżihad] z Żydami i Krzyżowcami", stanowią nadużycie. A co powiedzieć o wszystkich muzułmanach prowadzących w tej chwili brutalny i agresywny dżihad - tak właśnie przez nich samych określany - w Algierii, Egipcie, Sudanie, Czeczenii, Kaszmirze, na wyspach Mindanao i Ambon i w innych rejonach świata? Czy ci panowie nigdy nie słyszeli, że istotą dżihadu jest powściąganie gniewu?
Oczywiste jest jednak, że to ben Laden, Islamski Dżihad i dżihadyści na całym świecie nadają znaczenie temu określeniu, nie zaś garstka akademickich apologetów.
Historycznie rzecz ujmując, dżihad u sunnitów, którzy stanowili i stanowią większość wyznawców islamu, miał jedno główne znaczenie. Wyrażał podejmowany w majestacie prawa, obowiązkowy, wspólny wysiłek na rzecz rozszerzania terytoriów pod panowaniem muzułmanów (w języku arabskim zwanych dar al-Islam), kosztem obszarów rządzonych przez niemuzułmanów (dar al-harb). Według tej dominującej koncepcji dżihadowi przyświeca cel polityczny, nie religijny. Chodzi nie tyle o krzewienie wiary islamskiej, ile o rozszerzanie zasięgu muzułmańskiej władzy (choć to pierwsze istotnie bywało nieraz konsekwencją drugiego). To cel jawnie agresywny, a ostateczną kryjącą się za nim intencją jest ni mniej, ni więcej tylko muzułmańska dominacja nad światem.
Zdobywając nowe terytoria, dżihad osiąga dwa cele: wyraża dążenie islamu do wyparcia innych religii i przynosi korzyść, ustanawiając sprawiedliwy porządek świata. Jak pisał Majid Khadduri z Johns Hopkins University w 1955 roku (zanim jeszcze na uczelniach zatriumfowała polityczna poprawność), dżihad jest instrumentem służącym zarówno uniwersalizacji religii [islamskiej], jak i budowie imperialnego państwa ogólnoświatowego.
Jeśli chodzi o warunki dopuszczalności podjęcia dżihadu - kiedy, przez kogo, przeciwko komu, jak wypowiadany, jak kończony, przy jakim podziale łupów itp. - wszystkie te kwestie opracowali przez wieki z bolesną szczegółowością islamscy uczeni. Jednak w kwestii podstawowego znaczenia słowa dżihad - jako wojny z niewiernymi w celu rozszerzenia muzułmańskich terytoriów - panował pełny konsensus. Najważniejszy zbiór tradycji islamskich hadith (relacji o słowach i czynach Mahometa), zwany Sahih al-Bukhari, zawiera 199 odniesień do świętej wojny i wszystkie one bez wyjątku mówią o walce zbrojnej z niemuzułmanami.
Idea defensywna
Przez wieki dżihad nie był abstrakcyjnie pojmowanym zobowiązaniem, tylko kluczowym aspektem życia muzułmanów. Istnieje wyliczenie, według którego sam Mahomet brał udział w 78 bitwach, ale tylko jedna, obrona Medyny w 627 r., miała charakter obronny.
Słowo dżihad było również używane w dwóch innych znaczeniach, jednym bardziej radykalnym od podstawowego, a drugim zupełnie pokojowym. To pierwsze, kojarzone głównie z myślicielem Ibn Tajmiją (1268-1328), zakłada, że muzułmanie z urodzenia, którzy nie dochowują wymogów swej wiary, sami winni zostać uznani za niewiernych, stanowią zatem cel, przeciw któremu może zwrócić się zgodnie z prawem ostrze dżihadu.
Z drugim wariantem kojarzy się zwykle sufich - muzułmańskich mistyków. Nazwę ich doktryny tłumaczono zwykle jako dżihad większy, ale może lepsze byłoby określenie dżihad wyższy. Wariant sufijski posługiwał się alegorycznymi interpretacjami, by odwrócić dosłowne znaczenie dżihadu jako walki zbrojnej, wzywał do oderwania się od świata i do walki z własnymi niskimi instynktami w poszukiwaniu duchowej świadomości i głębi.
W czasach współczesnych sytuacja, rzecz jasna, trochę się skomplikowała w związku ze zmianami zachodzącymi w islamie w wyniku kontaktu z wpływami zachodnimi. W konfrontacji z Zachodem muzułmanie przyjmują zwykle jedną z trzech szeroko pojmowanych postaw: islamistyczną, reformatorską lub laicką. W naszych rozważaniach możemy spokojnie pominąć przedstawicieli nurtu laickiego (takich jak Kemal Atatürk), ponieważ odrzucają oni dżihad w całej rozciągłości, i skoncentrować się na islamistach i reformatorach. Obie te grupy obstają przy odmiennych znaczeniach dżihadu, tworząc własne interpretacje.
Islamiści, niezależnie od tego, że trzymają się pierwotnej roli dżihadu jako zbrojnej walki z niewiernymi, wzięli sobie również do serca wezwanie Ibn Tajmiji, by zwalczać nie dość pobożnych muzułmanów. Podejście to stało się szczególnie wyraźne w XX wieku, kiedy myśliciele z ruchu islamistycznego, jak np. Abu'l A'la Maududi (1903-1979) czy irański ajatollah Ruhollah Chomeini (1903-1989), nawoływali do dżihadu przeciwko muzułmańskim władcom, nie respektującym ani nie stosującym praw islamu. Rewolucjoniści, którzy obalili w 1979 roku szacha Iranu, jak i mordercy, którzy zastrzelili dwa lata później prezydenta Egiptu Anwara Sadata, otwarcie wyznawali tę doktrynę. To samo robi dziś Osama ben Laden.
Natomiast reformatorzy na nowo interpretują islam, by dostosować go do zachodniej mentalności. To oni właśnie - przede wszystkim powołując się na pisma sir Sajjida Ahmada Khana, XIX-wiecznego przywódcy reformatorów z Indii - spowodowali przekształcenie idei dżihadu w duchu czysto defensywnym. Podejście to, które znakomita "Encyclopedia of Islam" z 1965 roku określa jako "całkowicie apologetyczne", odzwierciedla w dużo większym stopniu zachodni sposób myślenia niż islamski. W naszej dobie uległo ono dalszej modyfikacji, stając się, według określenia Martina Kramera, czymś w rodzaju orientalnego kwakierstwa (kwakrzy - członkowie sekty protestanckiej, odrzucającej obrzędy religijne i głoszącej poglądy pacyfistyczne - przyp. FORUM). W połączeniu z odrodzeniem się sufijskiej idei dżihadu większego skłania ono niektórych muzułmanów do zaprzeczenia, jakoby w pojęciu dżihadu mieścił się jakikolwiek komponent walki zbrojnej i definiowania go na nowo w kategoriach czysto duchowych i społecznych.
Intelektualny skandal
Większość dzisiejszych muzułmanów z dystansem traktuje takie próby odchodzenia od dawnego znaczenia dżihadu. Ani nie uważają, by należało wypowiadać święta wojnę własnym przywódcom, ani nie mają ochoty zmieniać się w kwakrów. Natomiast tradycyjne pojęcie dżihadu nadal znajduje oddźwięk u bardzo wielu z nich, co odnotował w 1993 roku czołowy francuski badacz tej problematyki, Alfred Morabia: Agresywny, wojowniczy dżihad, skodyfikowany przez specjalistów i teologów, nie przestaje przemawiać do muzułmańskiej świadomości, tak jednostkowej jak i zbiorowej. Gwoli ścisłości, wizja tego religijnego obowiązku ukazywana przez współczesnych apologetów dobrze przystaje do dzisiejszych norm w dziedzinie praw człowieka, ale ludzi to nie przekonuje. W życiu duchowym przytłaczającej większości muzułmanów ważną rolę odgrywa prawo, które akcentuje nie tyle nadzieję na urzeczywistnienie się Słowa Bożego, ile obowiązek działania na rzecz jego tryumfu na całym świecie.
Mówiąc krótko, dżihad w tradycyjnej postaci pozostaje potężną siłą w islamskim świecie, co w dużym stopniu wyjaśnia ogromną popularność takiej postaci jak Osama ben Laden bezpośrednio po 11 września 2001. Islamiści pragnący realizować swoje cele na Zachodzie, poza obszarem panowania islamu - na przykład jako lobbyści w Waszyngtonie - nie mogą otwarcie wyjawić swoich poglądów, gdyż mogliby wypaść z politycznej gry. Tak więc, aby nie budzić lęku i nie izolować się, osoby te i organizacje ubierają zwykle swe prawdziwe przekonania w wyważone słowa - przynajmniej kiedy zwracają się do słuchaczy nie będących muzułmanami. Mówiąc o dżihadzie, przejmują terminologię reformatorów, ukazując walkę zbrojną jako aspekt zdecydowanie drugorzędny wobec takich celów, jak zmagania wewnętrzne i postęp społeczny. I tak Rada ds. Stosunków Amerykańsko-Islamskich (Council on American-Islamic Relations - CAIR), najbardziej agresywne i rzucające się w oczy ugrupowanie islamistów w Stanach Zjednoczonych, obstaje przy tym, że dżihad nie oznacza "świętej wojny", tylko stanowi pojemną islamską ideę, w której mieści się walka z własnymi złymi skłonnościami, starania o poprawę jakości życia społecznego, walka zbrojna w obronie własnej czy też zmagania z tyranią lub uciskiem.
Ta gadanina to czysta dezinformacja, przypominająca język sowieckiej propagandy z minionych dziesięcioleci. Po przykłady użycia tego określenia w jego właściwym znaczeniu musimy zwrócić się do islamistów nie angażujących się w taką działalność. Otwarcie posługują się oni słowem dżihad w jego głównym, militarnym znaczeniu. Mówi Osama ben Laden: Allach rozkazuje nam prowadzić świętą walkę, dżihad, by wynieść Jego słowo ponad słowa niewiernych. A mułła Muhammad Omar, były przywódca reżimu talibów, tymi słowy napomina muzułmańską młodzież: Idźcie na dżihad i miejcie karabiny w pogotowiu.
Jest intelektualnym skandalem, że od 11 września 2001 naukowcy z amerykańskich uniwersytetów wielokrotnie i niemal jednogłośnie w swych publicznych wypowiedziach pomijają lub bagatelizują podstawowe znaczenie dżihadu w islamskim prawie i historii. To zupełnie tak, jakby historycy średniowiecznej Europy zaprzeczali, iż słowo krucjata miało militarne podteksty, wskazując na takie określenia, jak krucjata przeciw głodowi czy też krucjata przeciwko narkotykom, by dowieść, że oznacza ona wysiłek na rzecz postępu społecznego.
Wielu dzisiejszych naukowców, którzy postanowili stonować kluczowe dla islamu pojęcie, kieruje się niewątpliwie wymogami politycznej poprawności lub filozofią wielokulturowości, która każe chronić przed krytyką inne kręgi cywilizacyjne, pokazując, że w gruncie rzeczy są one bardzo podobne do naszego. Obecni w tej grupie uczonych islamiści, przynajmniej niektórzy z nich, mają inny cel: tak jak CAIR i inne podobne organizacje, starają się zamaskować niebezpieczną ideę, mówiąc o niej językiem mieszczącym się w standardach akademickiego dyskursu. O ich kolegach nie będących muzułmanami, a uczestniczących w tej mistyfikacji, można by powiedzieć, że w praktyce wzięli na siebie rolę dhimmi - w ten sposób islam określa chrześcijan lub Żydów pod panowaniem muzułmańskim, których toleruje się dopóty, dopóki zginają kark i uznają nadrzędną pozycję islamu.