Pańscy rodzice urodzili i wychowali się w Polsce. Czy w związku z tym ma pan jakieś szczególny stosunek do naszego kraju?
Tak, często tu przyjeżdżam, zazwyczaj z mamą, która twierdzi, że ma więcej przyjaciół w Polsce niż w Bostonie. Mama spędza tu każdego roku miesiąc, prowadzi ożywione kontakty z Polakami, lubi tutejsze teatry i muzea. Ja pierwszy raz przyjechałem tutaj w 1976 roku, lubię odwiedzać kilka miejsc. Na ulicy Filtrowej 69 mieścił się sklep moich pradziadków ze strony matki.
To kilkadziesiąt metrów od siedziby redakcji "Gazety Polskiej".
Teraz nawet spotkałem kogoś, kto pamiętał ich przedwojenny sklep. Na twittera zaś wrzuciłem zdjęcie z ulicy Chmielnej, gdzie był skład towarów skórzanych moich dziadków – dziś jest tam księgarnia. Ale gdy mój ojciec wracał tutaj po latach, nie czuł się dobrze. Gdy chodził ulicami Warszawy odczuwał pustkę, po społeczności żydowskiej, którą zniszczyła II wojna światowa.
Zapamiętał pan jakieś polskie słowa z dzieciństwa?
Rodzice przyjechali do Ameryki w 1940 roku i nie znali wówczas angielskiego, ale gdy ja się urodziłem w 1949 roku, to mówili już tylko w tym języku. Może czasem używali jakichś wyrazów, z których zapamiętałem zaledwie kilka: "kukuryku" czy "dajmispokój". Zostałem jednak wychowany na Amerykanina.
Pański dziadek mógł być potentatem czekoladowym w Polsce, ale porzucił interesy i na fałszywych papierach wyjechał z okupowanej Polski wraz z Richardem, pańskim ojcem.
Gdy ojciec doradzał w Białym Domu nałożenie sankcji na reżim generała Jaruzelskiego, to znał nie tylko komunizm od strony badawczej, ale także rozumiał Polskę, przedstawiał prezydentowi Ronaldowi Reaganowi polskie dossier.
Prof. Richard Pipes zmarł dwa miesiące temu, w maju. Czy dziś także wspierałby amerykańską obecność w Polsce, przeciw Rosji?
Amerykańscy żołnierze stacjonujący nad Wisłą to sygnał dla Władimira Putina, że nie może w tej części Europy czuć się bezkarnie. Ojciec cieszył się z upadku komunizmu, w pierwszej kolejności miał satysfakcję z upadku Sowietów, a także z tego, że Polska dostaje historyczną szansę.
Czy my z tej szansy korzystamy?
Oczywiście. Widzę jak Wasz kraj się zmienił przez trzydzieści lat, to są bardzo pozytywne przeobrażenia.
A jakie pan widzi szczególne zagrożenia dla Polski?
Nie jestem specjalistą w temacie środkowej Europy, ale uważam, że Unia Europejska przeżywa potężny kryzys związany z falą muzułmańskiej imigracji. To jest obecnie największy problem dla starego kontynentu.
My jesteśmy poza głównym nurtem tej imigracji, nam bardziej aktualne wydaje się zagrożenie rosyjskie.
Rosja to upadająca potęga, z załamującą się gospodarką, demografią, społeczeństwem, ze swoimi napięciami, wywoływanymi przez islamską społeczność. Putin działa szybko, bo ma świadomość, że czas rosyjskiej siły jest policzony, musi odbudować jak najwięcej, zanim kraj się załamie. Jednak najbardziej palącym kryzysem jest islam. Co dziesiąty obywatel Francji wierzy w Allacha, a wiele instytucji i mediów zachodniej Europy zajmuje się nazywaniem przeciwników islamskiej imigracji ksenofobami, tak jak to czynią wobec Was.
A nie jesteśmy nimi?
Nie, chcecie po prostu bronić swojej cywilizacji, to normalne. Muzułmanie to chyba pierwsza grupa, która tak wyraźnie mówi o zniszczeniu świata zachodniego.
Lewicowe media twierdzą, że taki pogląd reprezentują ekstremiści islamscy, którzy stanowią margines muzułmańskiej wspólnoty, nie zaś ich ogół.
Ekstremiści potrafią zdominować masy, mają swoje strony internetowe, nurty myślowe, swoją ideologię i swoich zdeterminowanych zwolenników. Nie musi ich być 51%, nie muszą stanowić większości, by dyktować swoim współwyznawcom co mają robić i co mają myśleć. Pamiętajmy, że nazistowscy fanatycy w Niemczech czy bolszewicy w Rosji też nie stanowili większości, ale przejęli władzę i poprowadzili państwo według wytycznych własnej ideologii. Nawet ci spokojni, miłujący pokój, mogą pod wpływem swoich radykalnych współbraci ulec nienawiści i agresji ekstremistów.
Padło porównanie do totalitaryzmu – to mocne oskarżenie.
Wystarczy spojrzeć na ISIS czy na talibów, by zobaczyć, że w islamie są nurty które dążą do zdominowania każdej dziedziny życia. Jak tego nie nazwać totalitaryzmem?
Nie boi się pan oskarżenia o rasizm?
Nie, chcę tylko określić granice naszej cywilizacji. Zachód wprowadził rządy prawa, wolność słowa, doprowadził do ekonomicznego sukcesu wynikającego z ciężkiej pracy, wymyślił demokrację. Na Bliskim Wschodzie pewnych elementów tego dobrobytu i ładu można szukać w Dubaju, Abu Dhabi czy w Katarze, ale to są enklawy w morzu islamskiego świata, który prowadzi się zupełnie inaczej.
To co w obliczu islamskiego kryzysu na Zachodzie ma zrobić Polska?
To co teraz – nie zgadzać się na przyjmowanie muzułmańskich imigrantów z Bliskiego Wschodu.
Łatwo jest tak doradzać z perspektywy obywatela najsilniejszego państwa świata. W Polsce musimy się liczyć z interesami silnych partnerów w Unii Europejskiej.
Nie jestem wielkim fanem Unii Europejskiej, Bruksela jest zdominowana przez układy biurokratyczno-biznesowe, dalekie od demokratycznych mechanizmów.
Jednak potrzebujemy sojuszników.
Ameryka mogłaby być takim sojusznikiem.
Choć Unia Europejska nie jest doskonała, to na razie realnie istnieje. Na razie nie ma zbyt wielu instytucji, które mogłyby rozwinąć współpracę polsko-amerykańską na wielką skalę.
Owszem, w dodatku rozmawiamy w czasie gdy Donald Trump ma się spotkać z Władimirem Putinem, a prezydent USA jest nieprzewidywalny. Mimo wszystko jestem przekonany, że USA są poważniejszym sprzymierzeńcem niż Francja czy Niemcy. Zwłaszcza w dobie kryzysu imigranckiego. Premier Włoch rozważa wyrzucenie ze swojego kraju 600 tysięcy nielegalnych imigrantów, ale jak miałby to zrobić? Siłowe rozwiązania wywołałyby przemoc i dodatkowe napięcia.
W Polsce mamy zastrzeżenia do antyimigranckich sił w Europie. Są prorosyjskie.
To nie jest jedyny ich problem – niektóre są także rasistowskie, antysemickie, nacjonalistyczne, jeszcze inne wyznają teorie spiskowe. Ja jednak uważam, że oni są politycznymi amatorami, którzy – gdy dojrzeją – pozbędą się tych absurdalnych poglądów. Zwłaszcza że ich siła rośnie – Szwedzcy Demokraci co wybory podwajają swój wynik, odkąd tylko ta antyimigrancka partia powstała w 1988 roku. W 2002 roku mieli 1,5%, w 2006 – 3%, w 2010 – 6%, w 2014 – 12%, a w tym roku prawdopodobnie znów podwoją swój wynik. Europa powoli się budzi. Te nurty polityczne w Europie nazywam cywilizacjonistami, ludźmi broniącymi wartości zachodnich.
Co to za cywilizacjoniści, którzy chcą się porozumieć z Władimirem Putinem? Czy Moskwa ma być tu sojusznikiem Zachodu?
Mój ojciec przekonywał, że Rosjanie od zawsze marzą o wielkiej potędze, ale obecnie nie są w stanie zaproponować takiego projektu politycznego jak komunizm, nie mają też cienia tej potęgi co Związek Sowiecki. Obecnie ich cele są zredukowane do przeszkadzania Stanom Zjednoczonym. Owszem, istnieje pewna próba porozumienia między tymi antyislamskimi ugrupowaniami w Europie a Putinowską Rosją, ale mimo wszystko jestem optymistą, wierzę, że czas i doświadczenie nauczą ich sceptycyzmu wobec Rosji. Każdy popełnia błędy.