Kiedy prezydent Bill Clinton wysyłał amerykańskie oddziały do miejsc takich jak Bośnia czy Haiti, był krytykowany za to, że zamienił politykę zagraniczną w "pracę społeczną" (jak ujął to Michael Madelbaum). Jakim prawem, pytało wielu, prezydent naraził oddziały bez widocznego zagrożenia dla amerykańskich interesów?
Prezydent Bush bardzo starał się nie popełnić tego błędu ponownie. Dwukrotnie użył siły – w Afganistanie i Iraku – i za każdym razem starał się udowodnić, że bezpieczeństwo USA wymagało wyeliminowania wrogich reżimów.
Jednak niektórzy członkowie Kongresu, wielu dziennikarzy i naukowców (nie wspominając już o demonstrantach na ulicach) oceniają wojny w tych dwóch krajach mniej z perspektywy Ameryki a bardziej z perspektywy drugiej strony.
Warto zauważyć wiele głosów ze strony krajów sprzymierzonych, które wspominają, że skoro w Afganistanie nadal obecnych jest tyle problemów (watażkowie, opresja kobiet, bieda, przemyt narkotyków), to wysiłki USA się nie powiodły.
- Sen. Joseph Lieberman (Demokrata z Connecticut): Afganistan jest "przestrogą o tym, jakie problemy mogą wyniknąć z zaangażowania się w wojnę bez rozwagi, zbyt arogancko i zbyt późno".
- Szef Banku Światowego James Wolfensohn: Afganistan "zostawiono", a ciągła obecność narkotykowych baronów i biedy podważa moralne uzasadnienie inwazji Iraku.
- "The Philadelphia Inquirer": "Odbudowę Afganistanu charakteryzują frustracja [i] porażka".
- "The Herald of Glasgow", Szkocja: "Afganistan został zupełnie zdradzony".
Nawet sekretarz obrony Donald Rumsfeld, kiedy został zapytany o amerykańskie "porażki w Afganistanie", nie kłócił się z samą zasadą, lecz zauważył, że wyzwoleni Afgańczycy "śpiewali; puszczali latawce; byli szczęśliwi".
Jednak ten punkt widzenia pomija znaczące zyski w dziedzinie bezpieczeństwa, jakie Amerykanie odnieśli dzięki eliminacji głównej siedziby Al-Kaidy: Taliban nie jest już zagrożeniem i nie sponsoruje terrorystów.
Podobna sytuacja ma teraz miejsce w Iraku: korzyści, jakie Brytyjczycy i Amerykanie odnieśli z pozbycia się Saddama Husseina i jego broni masowego rażenia oraz szansy na wspieranie terroryzmu, zdają się mieć mniejsze znaczenie niż plany odbudowy Iraku. Trudności z naprawą Iraku są używane, by rzucić cień na całe przedsięwzięcie militarne.
Wojny w Afganistanie i Iraku, innymi słowy, oceniane są na podstawie losu pokonanych a nie korzyści dla zwycięzców.
Niemal niezauważenie, zaczęto oczekiwać "pracy społecznej".
Wskazywanie na ten proces nie oznacza, że Afgańczycy i Irakijczycy nie mają korzystać z amerykańskich działań. Powinni; i dzięki temu dołączyli do długiej listy byłych wrogów, którzy zostali wyzwoleni przez Stany Zjednoczone:
- II wojna światowa: Niemcy, Austriacy, Włosi i Japończycy
- Zimna wojna: Rosjanie, Ukraińcy, Kazachowie, Azerowie, Ormianie, Gruzini, Mongołowie, Polacy, Niemcy z DDR, Węgrzy, Czesi, Słowacy, Rumuni, Bułgarzy, Albańczycy i wielu innych
Irakijczycy powinni na całej sytuacji korzystać, jednak ich korzyści są tylko skutkiem ubocznym sukcesu koalicji. Ryzykowanie życia żołnierzy koalicji ma sens tylko na tylko, o ile wyzwolenie i odbudowa Iraku służy Stanom Zjednoczonym, Wielkiej Brytanii i innym partnerom.
Innymi słowy, każde państwo w pierwszej kolejności zobowiązane jest do opieki nad własnymi obywatelami.
Nie oznacza to, że nie mamy pomagać Afganistanowi i Irakowi; jednak nie jest to zobowiązanie moralne. Nie powinno się go także podejmować wyłącznie z powodów humanitarnych.
Jeśli przywódcy demokratyczni zapomną o tej zasadzie i zdecydują się na wyłącznie filantropijne wysiłki, rezultaty będą nieprzyjemne. Weźmy przykład amerykański: kiedy obywatele nie widzą potencjalnych korzyści, żołnierze są wycofywani z pola bitwy, jak stało się to w Libanie w 1984 roku i w Somalii w 1993. Nikt nie jest gotowy na straty wyłącznie dla "pracy społecznej".
Należy więc oczywiście przeprowadzić operację "Iracka wolność". Jednak jednocześnie trzeba pamiętać, jak robi to prezydent Bush, że ostatecznym celem tej wojny jest poprawa amerykańskiego bezpieczeństwa.