Trzy i pół roku temu napisałem artykuł, w wyjątkowo złym dla Obamy czasie jego pierwszej kadencji, gdy jego notowania spadały, a jego partia straciła krzesło Edwarda Kennedy'ego w Senacie na rzecz Republikanów. W artykule zasugerowałem, że Obama może "uratować jego chwiejącą się administrację", dzięki zastosowaniu "dramatycznego gestu, by zmienić postrzeganie swojej osoby jako lekkoducha i ideologa. Najlepiej na polu, gdzie stawka jest wysoka, gdzie może on objąć dowództwo i przewyższyć oczekiwania". Mógłby zrobić dobrze i wyjść na swoje, pisałem, jeśli zniszczy irańską infrastrukturę nuklearną.
Jak wszyscy wiemy, nie posłuchał się mojej rady. Jednak nadszedł czas, by ponownie jej udzielić, teraz, gdy Obama wydaje się być na krawędzi zapaści. Jak zauważył znany historyk Andrew Roberts w lipcowo-sierpniowym wydaniu brytyjskiego magazynu "Standpoint", Obama
słusznie oskarżany przez wewnętrzną opozycję o poważne pogwałcenie praw obywatelskich, potajemne przejęcia szczegółów rozmów telefonicznych i e-maili dziennikarzy, nielegalne użycie państwowych służb podatkowych dla ścigania obywateli, potężne w skali ukrywanie przez rząd okoliczności czterech morderstw i "systematyczną walkę" z mediami [...].
tego lata Barack Obama wplątał się już w cztery niezależne od siebie skandale, które razem zaczęto nazywać "Obamagate". Co ciekawe, w zaledwie rok po ponownym wybraniu na urząd prezydenta możemy być świadkami końca jego prezydentury.
W związku z tym proponuję, by (opierając się na moim artykule z 2010 roku), uderzyć na irańskie instalacje i pozbyć się raz na zawsze wszelkiej pamięci o piątym roku prezydentury Obamy. Zmieni to także krajową scenę polityczną: zmniejszy znaczenie ustawy imigracyjnej, skłoni Republikanów do współpracy z Demokratami, netrootsi będą niepocieszeni, niezależni się zastanowią, a konserwatyści ucieszą.