Utrzymać kurs – zmieniając kurs. Takie jest znaczenie nagłej, ostrej i zarazem skromnej zmiany, jaka zaszła w minionym tygodniu w waszyngtońskiej polityce wobec Iraku.
Po tym jak amerykański cywilny administrator Iraku – L.Paul Bremer III – odbył pospieszną wizytę w Białym Domu, prezydent George W. Bush powiedział, że pragnie by „Irakijczycy bardziej zaangażowali się w rządzenie swym krajem” i zaproponował parę pomysłów jak to zrobić. Dwa dni później Iracka Rada Zarządzająca ogłosiła, że formalna okupacja Iraku zakończy się w czerwcu 2004 roku, a od tego czasu będzie tam tylko „obecność wojskowa”.
Ambitne plany opracowania wcześnie konstytucji [dla Iraku] zostały teraz odłożone na półkę, a zamiast tego – jak pisze Associated Press – Bremer „wyznaczy cieszącego się autorytetem tymczasowego przywódcę, który będzie rządził krajem do czasu opracowania konstytucji i rozpisania wyborów”.
Siły wojskowe będą „irakizowane”. Nowy priorytet to mniej niż zamiar wprowadzenia w Iraku demokracji w stylu Jeffersona, a większy nacisk na przekazanie władzy i odpowiedzialności Irakijczykom – i to szybko.
Ta pożądana zmiana oznacza zwycięstwo realizmu Departamentu Obrony i porażkę marzycielskich nadziei (jak to ujął Wall Street Journal) Departamentu Stanu, nadziei „odtworzenia w Bagdadzie Filadelfii z roku 1797”. Pewnie, że byłoby wspaniale gdyby Amerykanom i Brytyjczykom udało się w nieformalny sposób wykształcić Irakijczyków w sztuce rządzenia. Ale Irakijczycy to nie dzieci, skłonne uczyć się od nauczycieli z Zachodu. Są dumni ze swej historii, oporni wobec świata zewnętrznego, podejrzliwi wobec Anglo-Amerykanów i zdecydowani sami rządzić krajem. Próby ich wychowywania na pewno nie powiodą się.
Irackie realia dnia dzisiejszego są zupełnie niepodobne do sytuacji Niemiec lub Japonii po 1945 roku, głównie dlatego, że są nieporównywalne.
- Niemcy i Japończycy zostali – każdy z osobna – pokonani jako naród, zniszczeni przez wieloletnią totalną wojnę. Dlatego zaakceptowali przebudowę własnego społeczeństwa i kultury. Dla kontrastu, Irakijczycy wyszli prawie nietknięci z trzytygodniowej wojny, zaplanowanej tak by nie wyrządzić im [większej] szkody. Czując się bardziej wyzwolonymi niż pokonanymi, Irakijczycy nie chcą być pouczani, co mają robić. Z okupacji biorą to, co im służy, a odrzucają – przemocą i innymi sposobami stawiania oporu – to, co im nie służy.
- Amerykanie – na odwrót. Nie doznawszy długotrwałej i brutalnej wojny z Irakijczykami, mało się interesują przyszłym losem Iraku.
Podsumowując: iracka determinacja jest o wiele większa niż okupantów, bardzo ograniczając możliwości tych ostatnich.
Pełne wyczucia sytuacji nowe podejście Waszyngtonu jest zbieżne z moim apelem z kwietnia 2003 roku o [poszukanie] „politycznie umiarkowanego lecz zdecydowanego w działaniu, szanującego demokrację silnego irackiego przywódcy”. Jest to zgodne również z moją rekomendacją by pozwolić Irakijczykom rządzić Irakiem.
Nie chcę przez to powiedzieć, że chciałbym aby amerykańskie, brytyjskie, polskie, włoskie i inne wojska opuściły kraj. Nie, powinny tam pozostać, lecz ograniczyć swoją rolę do wykonywania mniejszych zadań.
- Obecność: Kamasze na ulicach powinny być irackie, a nie obce. Siły koalicyjne powinny być wycofane z terenów zamieszkanych, a przeniesione na pustynie (których w Iraku nie brakuje).
- Władza: [Koalicja powinna] gwarantować granice, linie przesyłowe ropy i gazu i rząd w Bagdadzie. Polować na Saddama Husajna i jego popleczników. A porządku powinni pilnować sami Irakijczycy.
- Decyzje: Trzeba pozwolić Irakijczykom na podejmowanie decyzji w sprawach wewnętrznych (bezpieczeństwo, finanse, wymiar sprawiedliwości, oświata, religia itp.). W ręku koalicji powinna pozostać polityka zagraniczna i obronna.
Niech Irakijczycy – pod zdalnym nadzorem koalicji – otrzymają szansę na sukces, zdobyty własnymi siłami. Kiedy [iracki] rząd udowodni swą przydatność przez dłuższy okres, [kraj] będzie zasługiwał na pełną suwerenność. Jeśli sprawy potoczą się źle, wojska zgromadzone na pustyni mogą zawsze interweniować.
I – nie popełnijmy błędów – ‘irakizacja’ może stworzyć wiele okazji po temu, by sprawy potoczyły się źle. Historia samodzielnych irackich rządów przez minione 70 lat była katastrofalna. Z poczuciem realizmu musimy brać pod uwagę to, że przyszłe przywództwo Iraku może być wzorem nie bardzo przykładnym. Lecz dopóki nie stanowi zagrożenia dla świata zewnętrznego i nie maltretuje własnej ludności, powinno być do zaakceptowania - ponieważ Amerykanie i Brytyjczycy oddawali swe życie w wiosennej kampanii wojennej nie tyle po to, by Irak naprawić, a bardziej by chronić własne kraje.
Wiele wody upłynie nim Irak posłuży światu muzułmańskiemu jako przykład [państwa] demokratycznego. Ale jeśli administracja Busha będzie z determinacją podążać obraną drogą, realizując świetną nową politykę – nowy rząd Iraku będzie miał szansę przekształcić [ten kraj], przez lata lub nawet dziesięciolecia, w kraj przyzwoity, z otwartym procesem demokracji, sukcesem gospodarczym i kwitnącą kulturą.