Tłumaczył: David M. Dastych
“Generałowie muszą mieć koszmary”: zauważył turecki analityk polityczny po tym jak parlament jego kraju przyjął w minionym tygodniu prawa, które dramatycznie redukują polityczną rolę tureckich sił zbrojnych. Prawa te „zrewolucjonizują sposób prowadzenia polityki w Turcji” – zauważył londyński dziennik Daily Telegraph.
To, co mogłoby wydawać się tylko biurokratyczną przepychanką, ma potencjalnie tak wielkie znaczenie, ponieważ tureckie siły zbrojne przez długie lata były głównym bastionem politycznego umiarkowania w Turcji, w kraju, który utrzymuje bliskie stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem. Jak będzie się zachowywał ten kraj, gdy zabraknie tego stałego czynnika?
Sprawa jest tym pilniejsza, ponieważ przebudową systemu politycznego w Turcji kierowała w ubiegłym tygodniu Partia Sprawiedliwości i Dobrobytu (znana pod tureckim skrótem AKP), enigmatyczna siła polityczna, która zdominowała turecką politykę po lawinowym zwycięstwie wyborczym w listopadzie ub. roku. Od tego czasu, najważniejszym problemem w życiu politycznym Turcji stała się sprawa AKP. A konkretnie, czy AKP jest:
- Wojującą partią islamską, skłaniającą się do monopolizowania władzy i ukrywającą swój radykalny program zmian (jak twierdzą jej oponenci); czy też
- Partią świecką o umiarkowanie konserwatywnych poglądach (jak AKP przedstawia się sama).
Wczesne sygnały były pozytywne. Recep Tayyip Erdoğan – przywódca AKP i obecnie nowy premier Turcji – udzielał zapewnień, że AKP nie jest „partią o orientacji religijnej” i podkreślał, że nie ma zamiaru narzucać [swemu narodowi] prawa islamskiego. Partia wydawała uspokajające zapewnienia na temat odkładania zasadniczych zmian do czasu pozyskania zaufania elektoratu. Kładła przy tym nacisk na rozwój gospodarczy i przyłączenie się [Turcji] do Unii Europejskiej, a nie na bulwersujące kwestie islamskie.
Optymiści badali dotychczasową działalność Erdoğana i wyciągali z tego wnioski, zbieżne z poglądami dwóch znanych tureckich profesorów – Metina Hepera i Şule Toktaşa – że Erdoğan nie opowiada się za „politycznym islamem”. Inni poszli nawet dalej: amerykański dziennikarz, Rober Kaplan, zaproponował by AKP „wprowadziła islamską wersję reformacji protestanckiej”, doprowadzając do radykalnego zwrotu ku liberalizmowi na Bliskim Wschodzie. Kaplan także przedstawił możliwość, że AKP sprawująca władzę mogłaby przynieść korzyści Stanom Zjednoczonym, poszerzając w Turcji zakres narodowego poparcia dla sojuszu z USA.
Ale pesymiści odnotowali, że AKP wywodzi się z dwóch partii politycznych, które były poprzednio delegalizowane z powodu wojującej aktywności na rzecz islamizmu. „Ludzie, którzy sprawują kontrolę nad AKP są dużo bardziej radykalni niż się do tego przyznają” – stwierdził jeden z zaniepokojonych tureckich urzędników. Tureckie koła wojskowe także się tego obawiają. Dlatego Szef Sztabu - Hilmi Özkök miał podobno ostrzec nowo utworzony gabinet, że „tureckie siły zbrojne będą nadal pilnie zwracać uwagę na ochronę świeckości [państwa]”.
Aureola optymizmu przygasła w marcu br., kiedy parlament turecki, tkwiący w mocnym uścisku AKP, głosował przeciwko zezwoleniu na rozmieszczenie amerykańskich oddziałów wojskowych na terenie Turcji – w obliczu wojny z Irakiem, podważając tym w ciągu jednej nocy dziesięciolecia wzajemnego zaufania [między Turcją a USA]. Początkowe zabiegi AKP, zmierzające do ukrycia się pod pretekstem niedoświadczenia parlamentu, okazały się cienką zasłoną, gdy później Erdoğan podkreślił, że jego partia „nigdy nie popełniła błędów” w tym głosowaniu.
Głosowanie to miało wiele konsekwencji. Powiększyło napięcia między AKP a wojskowymi. Zdenerwowało rząd Stanów Zjednoczonych; Paul Wofowitz z Departamentu Obrony nazwał tę decyzję „wielkim, wielkim błędem”. Decyzja [parlamentu Turcji] spowodowała przewartościowanie w podstawie amerykańskich przyjaciół Turcji: William Safire napisał z niesmakiem w New York Times jak AKP przekształciła „byłego oddanego sojusznika USA w najlepszego przyjaciela Saddama”. I [wynik głosowania] obudził nowe obawy, że AKP ma tajną agendę [działań] na rzecz wojującego islamu.
Poglądy optymistyczne uległy głębszej erozji, kiedy ujawniono, że minister spraw zagranicznych Turcji, jeden z przywódców AKP, wydał instrukcje tureckim misjom dyplomatycznym za granicą, by udzielały poparcia jadowitej grupie wojujących islamistów, zwanej Milli Görüş – określonej przez Hamburski sąd jako „największe zagrożenie” dla ładu demokratycznego w Niemczech. Nie pomogła też optymistom decyzja tureckiej komisji parlamentarnej, która przegłosowała 9-krotne zwiększenie liczby opłacanych przez rząd posad w meczetach.
W maju generał Özkök prywatnie zbeształ Erdoğana. Publicznie mówił o „uczuleniu” wojskowych na AKP i ostrzegł tę partie, by nie angażowała się w „działalność przeciwko świeckości”. Napomknął nawet o możliwości odsunięcia AKP od władzy przez wojsko.
W tym kontekście, glosowanie z ubiegłego tygodnia oznacza wyzwanie ze strony AKP. Ignorując zastrzeżenia kół wojskowych, partia ta przegłosowała prawa w ramach przygotowań Turcji do członkostwa w Unii Europejskiej, prawa, które w bardzo dużym stopniu ograniczają wpływy polityczne tureckiej generalicji.
Akcja ta podnosi dwa pytania: czy flagowi oficerowie zaakceptują te ograniczenia? I czy jest to początek procesu, który mógłby przekształcić Turcję, kraj, który przez 80 lat był ostoją świeckości na muzułmańskim Bliskim Wschodzie, w republikę islamską?
To jest walka o wielką stawkę. Bądźmy czujni.